Wystarczy chcieć.
Po początkowej konsternacji niczym walec przetoczyła się przez media społecznościowe dyskusja na temat nowego pomysłu władzy, która uznała, zapewne pod wpływem najnowszych sondaży, że zrobiła dla obywatela co mogła i czas zatroszczyć się w końcu o siebie. Pomysł znalazł nielicznych obrońców, ale większość nie zostawiła na nim suchej nitki. Jeszcze raz okazało się, że presja ma sens. Dziś projekt ma być podobno wycofany.
A przecież można inaczej.
Przy okazji wyszło, że zarobki naszej elity politycznej są na szczycie drabiny europejskiej w porównaniu do przeciętnych zarobków obywateli nie wspominając o wszystkich dodatkowych bonusach, które czynią ich życie, niczym w przysłowiu o "cysorzu".
Okazało się też, że jest prosty sposób, aby można podnosić dochody władzy i nie budzić przy tym niepotrzebnych kontrowersji.
Wystarczy, aby wprowadzić przepis, że Parlament nie może sam sobie dawać podwyżek, a co najwyżej zatwierdzać je dla swoich następców.
Jakież proste i skuteczne.
Na ten sposób wpadli już wiele lat temu Amerykanie. Otóż 27. poprawka do konstytucji USA głosi, iż "żadna ustawa zmieniająca wynagrodzenie senatorów i reprezentantów nie może wejść w życie przed wyłonieniem Izby Reprezentantów w nowej kadencji".
Problem tylko kto u nas to wprowadzi?
